Z pewnością wielu osobom muzea, odwiedzane głównie w czasach szkolnych, kojarzą się z obowiązkowymi kapciami, w których można było wywinąć orła i z przysypiającymi na krzesłach paniami, które zaskakująco szybko budziły się, gdy tylko ktoś chciał dotknąć zakurzonego eksponatu. Czasy się zmieniają, polskie muzea również. Jako sztandarowy przykład nowoczesnej placówki tego typu podaje się Muzeum Powstania Warszawskiego.
W wielu naszych muzeach tkwi jeszcze niewykorzystany potencjał. Miejscem, które powinni odwiedzić nasi muzealnicy chcący przyciągnąć turystów, jest Londyn. Są tu zarówno muzea dotowane przez państwo, jak i instytucje prywatne, utrzymywane jedynie dzięki zwiedzającym i sponsorom. Turyści trafiają zazwyczaj do najsłynniejszych miejsc, takich jak czy Science Museum, Natural History Museum czy British Museum, ale warto odwiedzić też mniej oblegane Museum of Brands, Packaging and Advertising czy Britain at War Experience.
Zarówno w największych, jak i w niewielkich muzeach widać podstawową strategię rozwoju: liczy się pomysł. Porównując dzisiejszy kształt londyńskich muzeów z tym sprzed kilku i kilkunastu lat, można oczywiście zauważyć, że rozwój następuje dzięki odpowiednim nakładom finansowym i wykorzystaniu nowoczesnych technologii, ale tym, co zwraca uwagę wielu zwiedzających, jest pomysłowość.
Jeśli pokazuje się mechanizm mostu, to miniaturę tego mechanizmu można samodzielnie uruchomić. Jeśli prezentowane jest królewskie łoże, to można sprawdzić miękkość poduszek z różnym rodzajem wypełnienia. Jeśli wystawa przedstawia zbroje rycerskie, można zobaczyć, ile widział rycerz w przyłbicy. Jeśli dział muzeum dotyczy trzęsień ziemi, to ich siłę można poczuć. I tak dalej...
Dzięki temu wiele londyńskich muzeów, np. Science Museum, przyciąga całe rodziny, a rodzice nie muszą powtarzać swoim dzieciom „nie dotykaj”, bo tu można (a nawet trzeba) dotykać.
Marta Więckiewicz (tekst i zdjęcie)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.