Humaniści zapewne chętniej mówią o postmodernistycznym relatywizmie, przyrodnicy - o paradygmacie ekologicznym (i ewolucyjnym), czyli o uzależnieniu gatunku (jego budowy, behawioru) od otaczającego go środowiska. Opisywanie dowolnego gatunku biologicznego w oderwaniu od historii (filogenezy) czy środowiska życia jest opisem niepełnym i niezrozumiałym.
Kiedyś biolodzy - za Darwinem - chętnie mówili, że gatunki są przystosowane do środowiska, w którym żyją. Obecnie dużą popularność zyskała hipoteza Czerwonej Królowej (w nawiązaniu to Czerwonej Królowej z "Alicji w krainie czarów"). Ponieważ środowisko nieustanie i wielokierunkowo się zmienia, to gatunki nigdy w pełni nie są przystosowane a jedynie ciagle się przystosowują. Trzeba więc ciągle biec (i się zmieniać), aby pozostać w miejscu.
Człowiek ciągle zmienia swoje własne otoczenie i swoje własne środowisko, także środowisko życia społecznego. Wczorajsze wzory i nawyki stają się anachroniczne i nieprzystające. Ciagle uczymy się czegoś nowego.... aby pozostało po staremu. Podobnie jest z wykorzystywaniem przestrzeni publicznej. Naukowcy ustatlili, że ludność zbieracko-łowiecka żyjąca na poziomie epoki kamienia (jak na przykład współcześni Hotentoci) na zaspokajanie swoich potrzeb życiowych (wyżywienie, ubranie, dach nad głową) przeznaczają w tygodniu średnio czas ... dwóch dni! A resztę przeznaczają na życie społeczne, rozmowy, pogawędki itd. Pod względem życia społecznego jesteśmy więc zacofani! Na kontakty międzyludzkie przeznaczamy bez porównia mniej czasu mimo naszych samochodów, lodówek, komputerów i telefonów komórkowych.
Nie ma już ognisk, przy których byśmy się spotykali. Zmieniły się nasze domy i codzienne czynności. Jeszcze nie tak dawno w zimowe popołudnia-wieczony ludzie zbierali się pod jednym dachem, aby wspólnie drzeć pierze, międlić len, łuskac groch i fasolę itd. A przede wszystkim rozmawiać, żartować, śpiewać... jednym słowem być ze sobą. Wspólna praca (rękodzieło) było tylko katalizatorem, swoistym "usprawiedliwieniem". Zmieniliśmy nasze środowisko, nie mieszkamy w wiejskich chatach, nie utrzymujemy się z roli. Dlatego siedzimy w domach, sami przed telewizorami, nie mamy społecznego pretekstu i wypracowanej normy zachowań, aby spotykać się w przestrzeni publicznej (jedyną alternatywą jest picie w pubach?).
Odzyskiwanie przestrzeni publicznej w mieście to przede wszystkim "wymyślenie" nowych funkcji dla dawnej przestrzeni miejskiej i wymyślenie sposobów na bycie razem. Samo stworzenie placu, skweru czy Targu Rybnego, nie wystarczy. Trzeba wymyśleć i nauczyć się nowych wzorców zachowań, adekwatnych do XXI w. Przecież nie chodzi o sztuczny skansen a o rzeczywiste bycie ze sobą. Jarmark Warmiński jest jakimś poszukiwaniem i swoistym odzyskiwaniem dla społeczności lokalnej przestrzeni miejskiej. Bo człowiek jest istotą społeczną i chce być wśród ludzi i z ludźmi. Ciągle jednak musimy "biec, aby pozostać w tym samym miejsu."
Spotkania kameralne z nauką to jedna z wielu prób odzyskiwania przestrzeni publicznej. W ubiegłym tygodniu spotkaliśmy się na adwentowe "prace ręczne", ale przygotowanie florystycznej kompozycji, świątecznego stroika, było tylko tłem do dyskusji i "zajęciem rąk", sposobem na przełamanie "nieśmiałości społecznej" w nawiązywaniu rozmowy z nieznajomymi:
W nowej kategorii - "miejsca" będziemy chcieli opisywać na niniejszym blogu miejsca w Olsztynie i okolicach, w których spotykaliśmy się, spotykamy lub możemy się spotykać, jako w przestrzeni publicznej. Zaczynamy od Targu Rybnego, jako miejsca potencjalnego...Być może niebanalne dyskusje mogą być takim wspołczesnym "darciem pierza"...
W najbliższą środę (jutro) zapraszamy na kameralne spotkanie z pijawkami Olsztyna, a w czwartek 16 grudnia na dwa spotkania z Wiktorem Niedzickim i dyskusję o sposobach prezentacji naukowych.
Stanisław Czachorowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.