piątek, 27 kwietnia 2012

Życie jako śmiertelna choroba…

Czym w istocie jest życie? W poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie wyszłam z domu. Usłyszałam głos słowika – to przecież życie w całym swym pięknie. Słyszę go, dostrzegam w gałęziach drzew, mogłabym dotknąć, gdyby na to pozwolił. Widzę jak zdobywa pokarm i wydala. Za chwilę ujrzę jak się rozmnaża i powstanie nowe życie… Przeszłam dalej. Spojrzałam na runo leśne i dostrzegłam sasankę. Jej barwne kwiaty zachwyciły mnie. Wyłoniła się z szarości, zwiastunka wiosny. Widzę jak rośnie i rozkwita, jak wyciąga swe płatki w stronę niemrawego jeszcze słońca, jak olśniewa swym subtelnym pięknem. Wiosna, świat się budzi do życia. Tak mówią. Widzę to i przyznaję rację tym ludowym filozofom, którzy jako pierwsi zauważyli ten proces i z nim wyregulowali swoje biologiczne zegary. Wracając do domu, kopnęłam nieuważanie kamień. Ujrzałam jak spod niego umykają setki mrówek, którym nieopatrznie zepsułam miejsce bytowania. Walczą o przeżycie… Na podwórku ujrzałam sąsiadkę w ciąży… w niej rodzi się życie…

Pozornie pytanie o życie nie powinno stwarzać problemu, bo zdawałoby się, że nie ma nic bardziej oczywistego. Wszakże czy coś żyje, czy nie, widzimy gołym okiem. Decydują o tym najprostsze do zaobserwowania procesy takie jak oddychanie, rozmnażanie, wydalanie itd. Czy tyle wystarczy, by opisać życie? Czy tych kilka czynności, procesów określa całą jego skomplikowaną istotę? Nic bardziej mylnego. Wielu zjadło sobie zęby, próbując dotrzeć do głębi, znaleźć odpowiedź na to pytanie. Zmusza ono do poszukiwań, do wczytywania się w skomplikowane definicje, analizowania procesów…

„Życie jest niezdrowe. Kto żyje, ten umiera” (S. Lec)
Gdyby nie było śmierci, trudno też byłoby mówić o życiu. To śmierć rozgranicza te dwa stany. Pytanie o początek życia nie jest już jedynie problemem biologicznym. Kwestie te od dawna rozpatrywane są na poziomie moralności. Czy tchnienie życia zawierają już pojedyncze gamety, czy może dopiero zygota, płód? Skoro wszystkie organelle są żywe, to cała komórka również. Skoro zatem nie obumarły wszystkie komórki nie możemy tak naprawdę orzec, w którym momencie przestaje się być żywą istotą.

Życie mieści się gdzieś pomiędzy narodzinami a śmiercią. Człowiek podświadomie już w sferze języka rozszerza definicję życia. Mówi się również o życiu po śmierci, byciu pozacielesnym, czy wręcz życiu w świecie wirtualnym, pozostającym jednak pewną formą życia. Czy to, że jem i się poruszam oznacza, że żyję? Czy ludzie, którzy funkcjonują jak „roślinki” żyją? Czy jeśli przeszczepimy mózg, oderwiemy go od ciała i sprawimy, że zacznie funkcjonować za pośrednictwem połączeń elektromagnetycznych z jakimś serwerem, czy wirtualnym dyskiem, oznaczać będzie, że nadal będzie organizmem żywym? Czy jeśli zabraknie któregoś z elementów, które rzekomo składają się na życie, nadal będziemy tak klasyfikowani? Gdzie jest granica pomiędzy życiem a nie-życiem?

„W komórce nie ma nic żywego prócz całej komórki” (Lucien Cuénot)
Pozostaje również problem odróżnienia sztucznego organizmu, czy maszyny zdolnej do wykonania takich procesów od organizmu żywego sensu stricte. Każdy żywy organizm jest niezwykłą maszyną, zbudowaną z wielu bardziej lub mniej skomplikowanych elementów, które z kolei zbudowane są z pierwiastków i kto wie z czego jeszcze. Wszakże samo połączenie ze sobą pierwiastków i wody nie tworzy życia. Fryderyk Engels twierdził, że „życie jest to sposób istnienia ciał białkowych”, zatem odpowiednich połączeń ze sobą tych elementów.

Dawno odebraliśmy status prawdopodobieństwa teorii samorództwa. Jak to się zatem dzieje, że organizm jest zdolny do podejmowania tak skomplikowanych działań niejako instynktownie, bez udziału świadomości tego, w jaki sposób się to odbywa. Żaden kwiat czy nawet krowa nie zastanawia się nad tym jak to się dzieje, że pokarm dostaje się z jednej strony a wydobywa z drugiej, produkując przy tym niezbędną energię i substancje odżywiające poszczególne komórki. To się po prostu dzieje.

„Problem życia jest problemem organizacji, nie istnieje żadna żywa substancja, tylko żywe organizmy” (L.Bertalanffy)
A co z takimi organizmami jak wirusy? Tutaj sprawa też nie jest prosta. O przynależności lub nie decyduje przyjęta definicja życia. Jeśli mówiąc „życie” mamy na myśli proces namnażania i ewolucji to również wirusy należałoby umieścić wśród przyrody ożywionej.

Być może zrozumienie procesu życia nastąpi wówczas, kiedy człowiekowi uda się poskładać od początku maszynę zwaną żywym organizmem. Kiedy, poczynając od najmniejszej pojedynczej komórki, uda mu się złożyć tę niesłychanie skomplikowaną układankę i wprawić ją w ruch, tchnąć w nią życie. Czy człowiek stanie się wówczas równy Stwórcy? Czy stanie się własnym bogiem? Jednak czy walka o długowieczność istot ludzkich i o zrozumienie istoty żywej może usprawiedliwić „produkowanie” organizmów „zastępczych”, będących nosicielami organów? Czy może usprawiedliwiać „wytwarzanie” klonów? Co się stanie, kiedy stworzone przez nas „maszyny” osiągną taką doskonałość, że będą oprócz procesów życiowych posiadały również wolną wolę i uczucia? Czy nie będą dla człowieka zagrożeniem, czy nie grozi im w końcu samotność? Czy nie stanie się to kosztem ich cierpienia? Bo życie to przecież nie tylko wymieniony procesy życiowe. Każdy żywy organizm, nawet ten najprostszy, zachowuje swoją indywidualność, ma specyficzne zachowania. Życie opiera się nie tylko na zaspokajaniu potrzeb fizjologicznych. U wielu organizmów obserwować można poszukiwanie rozrywki, hedonizm, cechy indywidualne. Możemy zatem oczekiwać, że nasz doskonały, „wyprodukowany” przez nas organizm również będzie nimi obdarzony…

Im dłużej się zastanawiam, tym mniej wiem o tym, czym jest życie… Jedno jest pewne – nie trzeba znać skomplikowanych definicji życia, aby docenić jego piękno… i tajemniczość.

Agnieszka Muzyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.