Prof. Czachorowski zasugerował, że moją polemikę do jego wpisu widziałby na blogu Copernicanum. Po zastanowieniu postanowiłem taki wpis przygotować i zatytułować jak wyżej. Trochę to trwało, bo wysłanie komentarza bezpośrednio do autora to można było traktować jak wymianę pozdrowień przy spotkaniu na ulicy, ale wpis na blogu to już jest jak wizyta u nowych sąsiadów, trzeba się trochę przygotować, aby "nie podpaść" już od pierwszego wrażenia.
Moja polemika dotyczyła wpisu z 9 lutego 2012 zatytułowanego "Dziennikarze i naukowcy - trudne relacje i miłość z zadziorami", ale była też częściowo sprowokowana późniejszym wpisem z 25 czerwca 2012 "Czy naukowcy potrafią pisać ? (cz. 3.) i dlaczego zostają naukowcami?", przy czym, w tym drugim przypadku jest to właściewie komentarz do uwag Wattsa a nie profesora Czachorowskiego (chociaż z kontekstu wynikałoby, że zgadza sie z Wattsem). Oba wpisy korzystają ze steorytypowych ogólnikowych określeń, które pozwalają na dowolną interpretację.
Wszyscy, którzy świadomie wdają się w polemiki znają rady Schopenchauera "atakujesz -wchodz w szczegóły, bronisz sie -uciekaj w ogólniki". (Może akurat nie wszyscy znają rady Schopenchauera ale podświadomie z nich korzystają). Istnieje w obiegu ciekawa uwaga (nie wiem czyja), że jeżeli jakieś sformułowanie dotyczy wszystkiego to znaczy, że dotyczy niczego.
Może wiele osób będzie zaskoczonymi ale takimi słowami są określenia: dobry, dobrze, zły, źle, które bez dodatkowego określenia na czym polega to dobro czy zło nie są tak jednoznaczne jak się wydaje. Okazuje się, że kiedy dochodzimy do bliższego określania tego "dobra"czy "zła" w odniesieniu do konkretnego przypadku, to zdania są już mocno podzielone. Te słowa to doskonały "wypełniacz" wszelkiego rodzaju referatów i przemówień, bo słuchacze nie próbują ich interpretować, a po pewnym czasie (i zmęczeniu) przestają nawet słuchać. Podobne niejednoznaczności mamy z określeniami naukowiec, nauczyciel i podobnymi.
Już czuję te kamienie lecące w moją stronę za napisanie, że określenie nauczyciel nie jest jednoznaczne. Jeżeli zdefiniujemy nauczyciela jako osobę mająca etat w szkole czy na uczelni to wątpliwości oczywiście nie ma, ale jeżeli zapytamy czy nauczyciel WF to to samo co nauczyciel matematyki ,nie mówiąc o innych przedmiotach, to zaczyna sie problem. Bo czy można zastapić nauczyciela matematyki nauczycielem WF. Z punktu widzenia ministerstwa zapewne jest to bez znaczenia, ale z punktu widzenia efektów nauczania?
Nauczyciel matematyki (oczywiscie należy tu mieć na myśli wszystkie nauki ściśłe) powinien uczyć myśleć. Nauczyciel WF powinien uczyć bezmyślnie wykonywać ćwiczenia, bo chyba nie zaakceptuje biegacza, który zatrzyma sie i zacznie mysleć czy nie za szybko biegnie. Nie należy tego rozróżnienia traktować jako przeciwstawianie wartosci nauczyciela matematyki i nauczyciela WF. Znani są profeorowie matematyki liceum, którzy byli czołowymi piłkarzami nalepszych drużyn.
Zatem zanim zaczniemy narzekać na "naukowców" musimy najpierw określić co rozumiemy przez pojęcie "naukowca". Od jakiego momentu chcemy kogoś nazywać naukowcem? Czy aby to nie jest tak, że naukowcem zaczynamy nazywać kogoż, kogo przestajemy rozumieć, i wtedy cała rzesza pseudonaukowców to wykorzystuje wypisując co im sie podoba? Spróbujmy zatem zdefiniować prawdziwego naukowca. Prawdziwy naukowiec to po pierwsze pasjonat, który swoją wiedzą chce przyciagnąć (zaciekawić) innych i co najważniejsze potrafi wytłumaczyć to co robi. Prof. Infeld (Polak - współpracownik Einsteina) mówił, że naukowcy dziela się na dwie grupy. Pierwsza to tacy co mówią - popatrzcie jaki ja jestem mądry oraz druga to tacy co mówią - popatrzcie jakie to proste. Niestety wiekszość należy do pierwszej grupy. Skąd biorą się obie grupy zostawmy do innej dyskusji.
Teraz wypada powiedzieć coś o dziennikarzach. W naszych realiach jeszcze mocno tkwią reguły z dawnego okresu, wg których dziennikarz dyktował społeczeństwu co ma myśleć (społeczeństwo) na dany temat, zamiat informować rządzących, co społeczeństwo myśli o rządzących. To niestety w mentalności dziennikarzy pozostało i wydaje im się, że najlepiej wiedzą jak każdy powinien postępować co skutkuje tym, że zamiast wyszukiwać dobrych nauczycieli i pilnować, aby nie byli oni szykanowani, to często dołączają do akcji przeciw nauczycielom, szczególnie jeśli ich "latorośl" otrzyma negatywną ocenę.
Dziennikarz ma mieć niby najlepsze przygotowanie do kontaktu ze społeczeństwem, ale to w żaden sposób nie uzasadnia, że naukowiec-nauczyciel potrzebuje dziennikarza do przedstawiania swojej wiedzy uczniom, bo wtedy dojdziemy do absurdalnego wniosku, że każdy nauczyciel winen mieć dziennikarza na lekcji, który będzie tłumaczył uczniom.co mówi nauczyciel.
Używanie przez dziennikarzy profesorow w programach informacyjnych do tematów, które przeciętny inżynier potrafi wyjasnić, służy tylko robieniu dziennikarzowi scenografii do jego programu, co ma skutkować efektem podobnym do robienia sobie zdjęć z prezydentem.
Każdy nauczyciel powinien umieć przygotować program na temat swojej profesji lepiej niż dziennikarz. Na przekazanie nauczycielowi tych kilku uwag związanych ze specyfiką radia czy telewizji potrzeba najwyzej jeden dzień. Na przekazanie wiedzy dziennikarzowi tej, co ma nauczyciel potrzeba 5 lat ! Ale mało kto wie, że kiedy program zrobi nauczyciel to dziennikarz nie będzie miał kasy (której nauczyciel nawet nie może sobie wyobrazić), a dodatkowo nauczyciel wystąpi w programie dziennikarza za darmo. Będzie bardzo dobrze jeżeli dziennikarz będzie inicjatorem spotkań z osobami reprezentujacymi "prawdziwą" wiedzę w jakiejś dziedzinie, ale daruje sobie swoje "tłumaczenie" co zaproszona osoba "miała na myśli".
Co się tyczy Wattsa to jest taka anegdota z serii "przychodzi baba do lekarza", w której mówi: "panie doktorze ja mówię do męża a on nie reaguje, jakby nie słyszał. Co to jest? Lekarz odpowiada - to nic groźnego. Moja, żona zadaje pytanie, poczym sama sobie na nie odpowiada i do końca dnia komentuje niby moją odpowiedz. Przytoczyłem tę anegdotę, bo ona bardzo dobrze opisuje zachowanie Wattsa i jemu podobnych. Wygłaszają jakąś tezę a potem już jest z czym dyskutować. Najczęściej czynią tak felietoniści i inni żyjący z pisarstwa.
Aby twierdzić, że naukowcy nie umieją pisać, należy gwoli uczciwości pokazać konkretne przykłady takich naukowców, a wtedy okazałoby się, że to nie nauka stoi w sprzeczności do przakazywania wiedzy a system, który promuje pseudonaukowosć.
Ale jak może być inaczej jak posłem zostaje osoba z wykształceniem podstawowym i zarabia pięć razy tyle co nauczyciel. Czy taka osoba może mieć szacunek do systemu nauczania, do wiedzy? Czy dyrektor szkoły może przyjąć do pracy dobrego nauczyciela a zwolnić złego (żonę byłego milicjanta czy byłego pierwszego sekretarza)?
Dla społeczeństwa najważniejsze jest aby potomek zdobył odpowiednie świadectwa (zaświadczenia) a nie wiedzę, aby mogł potem zostać właśnie posłem. Czy to można zmienić? Oczywiście, że można pod warunkiem, że wszyscy chcą i akceptują zmiany. Znane są pzykłady miast jeszcze ze starego systemu (lata 1960-te), gdzie społeczeństwo przygotowało się i przypilnowało wyborów, wybierając tych co chcieli i dokonując w mieście oczekiwanych zmian.
Oczywiście takie działanie pociągnęło za sobą konsekwencje, bo odsunięci od władzy (i kasy) zmontowali front "przeszkadzania".
Tu trzeba jasno zidentyfikować problem następująco - przecietny wykształcony (poprawnie) obywatel potrafi łatwo znaleźć pracę, a mając pracę i środki do życia chce mieć spokój i nie bardzo zwraca uwagę na to, co się poza nim dzieje.
A dzieje się coś bardzo złego. Ci wszyscy co są swiadomi, że ich wiedza i zdolności są znikome aby, znaleźć dobrą pracę i że w krótkim czasie z każdej pracy ich wyrzucą szukają i znajdują schronienie w państwowych urzędach itp. Instytucjach, w których praktycznie stają się nieusuwalni i w ich interesie jest, aby szkoły opuszczali niedouczeni uczniowie (w ten sposób nie zagrażają ich stanowiskom), aby nauczyciele nie byli szanowani (aby byli lekceważeni), aby nie traktować poważnie ludzi nauki (wtedy można obśmiać opinię naukowca).
W ten model wpisuje się publikacja Wattsa. Daje argumenty "nieudacznikom" do twierdzenia - co chcecie ode mnie przecież wszyscy piszą, że jest źle. Apeluję do czytelników - nie tolerujmy ogólnikowego narzekania! Jeżeli nie potrafimy wskazać jak naprawić "zło" w konkretnym przypadku to znaczy, że nie umiemy tego "zła" wykazać!
Henryk Zajdel
(na fotografii kawiarnia House Cafe w Olsztynie, fot. S. Czachorowski)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.