sobota, 20 listopada 2010

Jestem z prowincji

Jestem z prowincji. To, co kiedyś było kompleksem, dziś jest dumą. Bo dobrze jest być z prowincji. Czasem wydaje mi się, że tu zachód słońca jest... prawdziwszy. Albo rozmowy z ludźmi - nie przez zestaw głośnomówiący podczas stania w korku, a przez zwykły płot przy wiejskiej drodze. Tu też dzieją się rzeczy niezwykłe, ludzie spotykają się, kochają się i kłócą, życie tętni, tylko może trochę wolniej…

Moja pierwsza książka „Prowincja pełna marzeń” oraz jej druga część „Prowincja pełna gwiazd” to właśnie próby uchwycenia w szklanym szkiełku wyobraźni tego wszystkiego, co na mojej prowincji mnie urzekło. Są więc i historie przedwojenne, które wydarzyły się naprawdę, dzieje kamienic i ulic w moim rodzinnym Mrągowie, i miłość też jest - nagła i nieuchronna, w różnych odmianach. Są też powroty do korzeni – bo do tego każdy z nas kiedyś dojrzewa. Szkoda, że czasem zbyt późno i nie ma już kogo zapytać o to, skąd się przyszło… Obie „Prowincje…” sprawiły, że zaczęli pisać do mnie Czytelnicy. Coraz liczniej zaczęli też przychodzić na spotkania autorskie. Pewna Czytelniczka opowiedziała mi historię którą opisałam w mojej trzeciej powieści „Czas w dom zaklęty”. To opowieść o wybaczaniu i o sile, jaką człowiek może w sobie znaleźć, by temu, który skrzywdził, wybaczyć. To również rzecz o codziennej hipokryzji, której nie dostrzegamy, często przez zwykłą nieuwagę. Powieść ta jest mniej „mazurska i mrągowska”, jak obie „Prowincje”, za to więcej w niej mistycyzmu i wartości uniwersalnych, a również trudnej miłości.
I kiedy już zastanawiałam się nad tym, o czym będzie moja kolejna książka, któregoś dnia przyszedł do mnie Marcin Jans, regionalista i sąsiad z Młynowa, wsi „za miedzą”. Zaparzyłam mu herbatę, a on opowiedział mi pewną przedwojenną historię o miłości, która zdarzyła się naprawdę w Pustnikach za Sorkwitami. Była to historia na tyle niesamowita, że zajęła moje myśli na następne dwa dni. Na trzeci dzień zabrałam ze sobą Marcina i pojechaliśmy do Pustników na spotkanie z tymi, którzy pamiętali jeszcze tamte wydarzenia. Dwóch autochtonów: Dieter Faber i Erich Neumann ugościli nas i opowiedzieli nie tylko o bohaterach tamtych zdarzeń, ale i o historii wsi. Dzięki nim mogłam napisać „Kwiat Diabelskiej Góry”. Diabelska Góra to miejsce prawdziwe, u jej podnóża leżą Pustniki Wspomnienia autochtonów również są w mojej książce.

Co tydzień w środę o 9.30 w Radiu Planeta czytam swoje opowiadania. Nie sądziłam, że spotkają się z tak życzliwym odbiorem. Teraz – ukażą się drukiem, już na początku przyszłego roku. Znów fikcja połączy się z prawdą, wymiesza jak w tygielku, a wszystko to z moją przedwojenną i współczesną prowincją, czyli Ziemią Mrągowską i Mazurami w tle.
Pracuję już nad kolejną powieścią, trudną i pełną emocji. Jej tytuł brzmi „Kiedyś przy błękitnym Księżycu”. O wyższości prowincji nad wielkim miastem piszę również w miesięczniku BLUSZCZ i NATURA i TY. Wiem jednak, że są ludzie, kochający wielkie miasta. Dzięki temu możemy różnić się pięknie...

Zapraszam do spotkań z moimi książkami, w bibliotekach i księgarniach w całym kraju, i ze mną – całkiem blisko, na przykład na Facebooku.

Katarzyna Enerlich

Na spotkanie z p. Katarzyną Enerlich w naszej kawiarence zaprosimy niebawem.

1 komentarz:

  1. http://www.radiownet.pl/radio/wpis/10722/
    tam więcej o Autorce, zakochanej w mazurskiej prowincji

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.