sobota, 24 kwietnia 2010

Krzemowa Dolina Łyny

Porównanie akademickiego Olsztyna, było nie było miasteczka prowincjonalnego w globalnej wiosce, do kaliformijskiej Doliny Krzemowej, może wydać się początkwo śmieszne. Ani ten potencjał naukowy ani – przede wszystkim – potencjał gospodarczy. Bo gdzie znajdą pracę np. absolwenci biotechnologii czy mechatroniki? A jednak warto postawić pytanie, dlaczego by nie miało być w Olsztynie kolejnej „doliny krzemowej”? Czego Olsztynowi brakuje i co powininno olsztyńskie środowisko rozwijać, aby tworzyć dogodne warunki do rozwoju gospodarki opartej na wiedzy?

Różne próby zbliżenia nauki i gospodarki nawet w Olsztynie są podejmowane. Są jakieś „inkubatory”, projektowane „parki technologiczne”, jest liczne środowisko naukowe, spływają obficie pieniądze z Unii Europejskiej na inwestycje, w tym bardzo nowoczesne laboratoria. W końcu Olsztyn to unikalny kampus uniwersytecki z bardzo dobrymi warunkami socjalnymi, to miejsce gdzie przebywa bardzo dużo młodych, ambitnych ludzi, przyjeżdżjących z wielu odległych miejsc. Czego nam jeszcze brakuje?

Odwołam się do artykuły Wojciecha Orlińskiego „Hippisi z Doliny Krzemowej” (Duży Format, nr 16/875 z 22 kwietnia br.). Z reportażu wynika, że w kaliformijskiej Dolinie Krzemowej dominuje swoboda kontaktów i minimalizowanie barier w dyskusji, nawet z „najmniejszymi”. Brakuje tam sztywnej celebry i wręcz dworskiej hierarchii, tak często spotykanej w polskich warunkach. W Kaliforni po ubiorze trudno poznać, kto jest milionerem, a kto biednym studentem. „Wczoraj widziałem tu na ulicy szefa (…), takiej instytucji finansowej [który] gdzie indziej jeździłby limuzyną z kierowcą, ale tu nikt tak nie robi, to byłoby uważane za coś w złym guście.” Dlaczego taka skromność i chęć bycia blisko ludzi, kosztem osobistego bezpieczeństwa (np. napad, porwanie)? „Najbardziej [taki szef] na świecie boi się tego, że ktoś, kto ma jakiś dobry pomysł, nie skontaktuje się z nim, bo samochód i kierowca go onieśmielą.”

W jaki sposób w tym społeczeństwie ludzie mogą sobie imponować? Pieniądze inwestują w domy oraz przyjazne dla środowiska samochody. Na pytanie „co można sobie kupić, kiedy ktoś chce budzić zazdrość i podziw otoczenia, rozmówca z Kaliforni odpowiedział „najbardziej lubimy gadżety, a za pieniądze nie da się kupić lepszego iPhone’a niż ten zwyczajny”. Ale można zainponować takim gadżetem przed premierową sprzedżą, czyli czymś, czego nie można kupić (można jedynie dostać w prezencie). Bo to świadczy, że jest się osobą ważną i wpływową. Bo to świadczy, że dana osoba spotyka się z wartościowymi ludźmi.

„Dolina krzemowa” to nie tylko ważne publikacje z „listy filadelfijskiej”, to przede wszystkim autentyczna atmosfera spotkań i dyskusji. Bo chodzi o rzeczywiste odkrywanie i rozwiązywanie problemów, a nie zdobywanie punktów. Cykl produkcyjny publikacji trwa zawsze przynajmniej kilka miesięcy. Bezpośrednia rozmowa to znacznie szybszym przekaz. I znacznie przyjemniejszy. Tworzenie klimatu naukowo-gospodarczego, zbliżonego do „Doliny Krzemowej” to nie tylko drogie laboratoria, inkunbatory, naukowcy z zagranicy, ale to także tworzenie dobrze pracujących zespołów, tworzenie dobrej przestrzeni publicznej do dyskusji, kreatywności i współpracy. Coś, co powstaje między ludźmi a kupić nie sposób!

Odziedziczyliśmy po PRL-u mocno zhierarchizowaną, zamkniętą przestrzeń, wybitnie utrudniającą interdyscyplinarne spotkania i dyskusje. Jest w Kortowie wiele wydziałów, wiele katedr, wiele nobliwych towarzystw naukowych (ale się nie znamy i niewiele o sobie wiemy!). Teoretycznie miasteczko uniwersyteckie powinno kipieć otwartymi semiarimi specjalistycznymi i interdyscylinarnymi, licznie odwiedzanymi spotkaniami naukowymi, pękającymi w szwach (od publiczności) obronami prac doktorskich i kolokwiami habilitacyjnymi. Teoretycznie miasteczko powinno kipieć konferencjami naukowymi i licznymi spotkaniamia studentów z naukowcami. Dlaczego tych ostatnich tak mało? Wszystko wiemy i nie ma o czym rozmawiać, nie ma o co się spierać w naukowych hipotezach, teoriach, doświadczeniach? Czy nie ma przyjaznej przestrzeni publicznej do takich bezpośrednich spotkań? Czy też może nie ma woli ani tradycji takich spotkań mistrz-uczeń? A może to pierwsze wynika z drugiego?

Kameralne spotkania z nauką i naukowcami w kawiarniach Starówki i Śródmieścia to tylko przykład i symbol. To w jakimś sensie demonstracja i pokazanie, że nie jesteśmy tacy zgłupiali, jak sami o sobie czasem sądzimy. Że chcemy się ze sobą spotykać i dyskutować. Brakuje nam tylko dobrej przestrzeni publicznej do nieskrępowanych rozmów naukowych. I co niezwykle ważne – ułatwiania bezpośredniego kontaktu studenta z naukowcem (w uproszczeniu z „profesorem”).
Dlaczego Krzemowa Dolina Łyny? Bo i w grodzie nad Łyną coraz silniej rozwija się nie tylko mechatronika, nowoczesna medycyna, biotechnologia itd.., ale także coraz silniej uwidaczniają się badania in silico – czyli „w krzemie” – a więc badania symulacyjne z wykorzystaniem komputerów.

Parafrazując słowa Jana Rokity (Tygodnik Powszechny, 17 kwietnia br.) „Państwo w swoim wnętrzu jest przecież przestrzenią dla wspólnoty, kultury, narodowego interesu, debaty”, o uniwersytecie można powiedzieć, że jest przestrzenią wspólnoty (naukowców i studentów), to miejsce do debaty. Czy nasz uniwrsytet taki jest? Czy taki być może?

To jest zaproszenie do dysklusji zarówno tu, w internecie, jak i dyskusji w warunkach „kawiarnianych”.



Stanisław Czachorowski

1 komentarz:

  1. Pyta Pan, dlaczego jest tak mało spotkań studentów z naukowcami. Myślę, że zmieniło się pojmowanie studiowania. Większość studentów traktuje je jako zaliczanie tego, co obowiązkowe. Jest jednak mniejszość, która działa w kołach naukowych czy po prostu ma jakieś pasje. Oni być może chętniej uczestniczyliby w spotkaniach naukowych, ale czy tu problemem nie jest brak mistrzów, którzy zaktywizowaliby tych ludzi? Pańskie działania są akurat przykładem, że można zarażać innych swoją pasją.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.